Tag Archives: swiat iluzji

Szeherezada. Baśnie krótkich, nieprzespanych nocy

Jeszcze chwilę temu nie miałyśmy pojęcia, że takie państwo istnieje. Teraz jednak okazuje się, że po prostu MUSIMY tam pojechać. Zagubione Królestwo woła nas z nieodpartą siłą, coś tu fascynująco nie pasuje (i my, rzecz jasna, dowiemy się, co) – łatwy dostęp, tanie bilety, zapierająca dech w piersiach przyroda i brak zdjęć, relacji, poradników turystycznych? Podejrzane, czyż nie? Czujemy się jak pionierzy, odkrywcy nowych ziem i niezbadanych planet. Gorączkowo poszukujemy jakichkolwiek informacji, zaczepiam ludzi, wyszperanych na couchsurfingu, pracujących tam jako nauczyciele angielskiego. Rzekomo jedyną przyczyną braku popularności tego kraju jest… jego przeraźliwa nuda. Podobno po trzech dniach można zwariować, bo tam po prostu nic nie ma. Czyżby?

Czytamy gdzieś, że trzeba osobiście ubiegać się o wizę w ambasadzie w Malezji  na podstawie świadectwa urodzenia i specjalnego dokumentu potwierdzającego narodowość, a i tak  pozwolenie na wjazd zależy od kaprysu sułtana. Po wnikliwych badaniach okazuje się jednak, że to bzdury (choć Izraelczycy z jakiegoś powodu nie mają wstępu do Brunei).

Obywatele większości krajów UE do 15 – 30 dni, w zależności od narodowości, mogą swobodnie (choć co oznacza „swobodnie” w państwie szariatu*?) przebywać na terenie  Brunei Darussalam w celach turystycznych.

Dobra, wiemy już, że najprawdopodobniej damy radę wjechać do tego tajemniczego królestwa, można bookować! I tu pojawia się problem, bo przy biletach, które jeszcze kilkanaście minut temu kosztowały 60 euro, teraz pojawia się absurdalna cyfra 500. Wpadamy w panikę.

Wreszcie udaje nam się kupić je po starej cenie, ale nie w terminie świątecznym, a w połowie stycznia, kiedy to miałyśmy wędrować po Malezji. Któż jednak dba o Malezję, gdy do odkrycia jest sułtański pałac w zamieszkanym przez dzikusów lesie deszczowym?

Tym sposobem w ciągu moich dwóch tygodni wakacji zwiedzamy: Brunei, potem szybko malezyjskim lądem do Tajlandii, spotkanie z Hiszpanami, świątynia zbudowana z tysięcy zrecyklingowanych butelek, tygrysy, słonie i lot z Bangkoku z powrotem do Seoulu, prosto z lotniska do szkoły. Zabawa z kupowaniem lotów i czytaniem wszystkiego, co się da o Brunei (po niemiecku, polsku i angielsku), zajmuje nam całą noc. Śpię jakieś 2 godziny, spóźniam się do szkoły po raz kolejny w tym tygodniu i co chwilę wybucham śmiechem.

 

* Szariat (arab. شريعة – szari’a(t) – droga prowadząca do wodopoju) – prawo kierujące życiem wyznawców islamu. Islam nie uznaje rozdziału życia świeckiego i religijnego, dlatego reguluje zarówno zwyczaje religijne, organizację władzy jak i codzienne życie muzułmanina.

 

Zyskujemy nowe słowo na określenie surrealizmu. Od czasu do czasu patrzymy na siebie i wykrzykujemy ze zdumieniem: Brunei! To nasze nowe powitanie, pożegnanie, przecinek, uniwersalny zastępnik tego, co do tej pory było po prostu „crazy”.


I am so angry

najnowsze znalezisko na wysypisku Internetu

 

– Jestem taka wściekła, że aż zrobiłam znak

– Jestem taki wściekły, że aż poszedłem na demonstrację

– Jestem taka wściekła, że aż napisałam artykuł

– Jestem taki wściekły, że aż o tym głośno mówię

– Jestem taka wściekła, że aż narzekam

– Jestem taki wściekły, że aż podpisałem petycję

 

… Czy naprawdę to wszystko, na co nas stać?


Muminek robi rewolucję, czyli jak pokonać Bukę

Ostatnio ten blog przypomina raczej „dookoła rewolucji” niż „dookoła światła”, ale projekt (patrz: Nomadka) nie zniknął ani na moment z mojej listy priorytetów. Teraz może nawet ma jeszcze większe znaczenie. Dziś w Seoulu zaczyna się festiwal latarni, odbieram też pierwszą wypłatę za swoją działalność wywrotową w szkole chrześcijańskiej, więc będę mogła kupić nowy obiektyw.

 
Wtedy – zobaczyli Bukę. Zobaczyli ją wszyscy. Siedziała nieruchoma przed schodami na piaszczystej ścieżce i patrzyła na nich okrągłymi oczami bez wyrazu.
Nie była szczególnie duża i nie wyglądała groźnie. Czuło się jednak, że jest ogromnie złośliwa i że potrafi tak siedzieć i czekać w nieskończoność. I to było straszne.

 
pierwsze spotkanie z Buką
W dolinie Muminków” Tove Jansson

 
Żeby zwyciężyć Bukę, Muminek co wieczór wynosił na brzeg morza małą lampkę naftową. Buka była o wiele większa od muminkowego rozmiaru i straszna, ale miała smutne oczy, a noce były już takie zimne!

 
Podczas ostatniej demonstracji pod City Hall, zaproszono nas na scenę, byśmy powiedzieli parę słów otuchy do protestujących Seoulczyków. Wyszliśmy związani sznurem, 10 osób, oślepiający reflektor, mikrofon z zaskoczenia lądujący w moich spętanych dłoniach. Rozglądam się dookoła, nie widzę twarzy tylko morze małych latarenek i zaczynam mówić swoją ledwo słyszalną chrypką (zapalenie gardła to choroba tego miasta): Dobry wieczór Seoul. Przyjechaliśmy z różnych miejsc świata, wspieramy dziś Wall Street Occupation, ale tak naprawdę wspieramy wszelkie objawy pokojowej rewolucji, gdziekolwiek by się nie odbywały. Są wśród nas ludzie z hiszpańskiego Puerta del Sol, Niemka, Argentyńczyk, Brazylijczyk, Kanadyjczyk, Amerykanie, ja jestem z Polski, ale przez parę miesięcy mieszkałam w greckim obozie demonstrantów, miasteczku namiotowym przed parlamentem. Teraz jesteśmy tutaj, by pokazać, że to sprawa globalna. Dziękuję za te świeczki, które przynieśliście, bo z nich właśnie możemy zaprószyć i rozdmuchać wielki ogień.


Od tego małego płomienia, który Muminek zapalał dla Buki, udało się stopić lód jej serca i przestała wreszcie zamrażać wszystko, co stanęło na jej drodze. Wielka Buka, postrach całej Doliny Muminków i wszystkich dzieci, została pokonana jednym małym światełkiem i odwagą Muminka.

Bajki są super.


Postscriptum do Matriksa. Czerwona pigułka.

 

Co to znaczy: „prawdziwe”? Jak możesz zdefiniować „rzeczywistość”? Jeśli mówisz o tym, co możesz poczuć, co możesz powąchać, spróbować lub zobaczyć, to rzeczywistość jest tylko elektrycznymi impulsami interpretowanymi przez twój mózg.

 

O 7 rano ze stacji metra wylewa się czarna armia. Zastępy gotowych do pracy w nieśmiertelnych uniformach garniturów Koreańczyków. Szkliste, niewidzące oczy i, rzecz jasna, pośpiech. Mam ochotę wywiesić transparent: WITAMY W MATRIKSIE, TWOJA KORPORACJA DZIĘKUJE, ŻE RÓWNIEŻ  DZISIAJ ZDECYDOWAŁEŚ SIĘ SPRZEDAĆ NAM SWOJĄ DUSZĘ (…)

 

How deep the rabbit hole goes

Jak się robi pranie mózgu?

Pracuję teraz w szkole chrześcijańskiej, początkowo miałam być nauczycielką angielskiego, później wiedzy o społeczeństwie, ostatecznie przedziwny zbieg okoliczności sprawił, że uczę… historii, w dodatku opartej na Biblii. Każdy, kto mnie zna, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to mistrzostwo paradoksu. Postanowiłam więc zostać wewnętrzną rewolucjonistką.

W każdym podręczniku co kilka stron widnieje przypomnienie o tym, że najwyższą cnotą jest „being obey”, czyli posłuszeństwo. Z przyjemnością  zamazałabym markerem wszystkie te ideologiczne fragmenty, zamiast tego jednak opowiadam dzieciakom o Buddzie, armii Gandhiego, puszczam Marzyciela i Pippi Pończoszankę, każę biegać po ławkach w poszukiwaniu nowych punktów widzenia, śledzić Wall Street Occupation jako pracę domową, rozdaję mandale.

Ostatnio dyrektorka mojej szkoły znalazła jedną na podłodze i wezwała mnie do siebie na „rozmowę”. Okrągłe naklejki z kwiatem pośrodku to wizytówka etno zespołu SuriSuri MahaSuri (patrz: Żyjemy w globalnej Korei Północnej), wykorzystałam je na lekcji jako punkty w jakiejś grze. Mandala jest transcendentalnym symbolem przemijania, popularnym w buddyzmie, hinduizmie, ale znacznie bardziej filozoficznym niż religijnym. Okazuje się, że „takich rzeczy” nie wolno pokazywać małym chrześcijanom. Na moje pytanie o tolerancję (ja też chodziłam do katolickiej szkoły, ale mieliśmy lekcje o podstawach islamu, hinduizmu, buddyzmu. Trudno udawać, że wielkie religie, funkcjonujące na całym świecie po prostu nie istnieją) słyszę, że tak, oczywiście, oni ROZUMIEJĄ tolerancję, ale nie w naszej szkole. Na prośbę o nieafiszowanie się z tego rodzaju symbolami, kiwam głową ze zgrozą i zbieram swoje zabawki z biurka, na wierzchu sterty książek leży laptop (serdeczne pozdrowienia dla Piotra!), dokładnie na wysokości twarzy mojej szefowej, dopiero po wyjściu z biura zauważam, że na samym środku widnieje przedmiot sporu, zapomniałam, że nakleiłam mandalę także tutaj…

Chyba punkt dla mnie, zataczam się ze śmiechu, gdy wchodzę do pokoju nauczycielskiego i trochę w ramach prowokacji na pytanie co się stało odpowiadam zgodnie z prawdą. Próbuję wydobyć z chłopaków jakąkolwiek opinię na ten temat, ale wykręcają się, że nie wiedzą, co mandala symbolizuje. Jak możecie nie wiedzieć, jesteście z Indii i studiujecie na czwartym roku teologii?!, wściekam się.

Jeszcze trochę i, cholera, zacznę medytować.~

Przesadzam? Nie warto dopatrywać się w drobiazgach śladów większej ideologii? Z szczegółów tworzyć jak puzzle obraz świata?

Niewiedza to błogosławieństwo.

Weź niebieską pigułkę, a historia się skończy, obudzisz się we własnym łóżku i uwierzysz we wszystko, w co zechcesz. Weź czerwoną pigułkę, a zostaniesz w krainie czarów i pokażę ci, dokąd prowadzi królicza nora.

Nawet ten cały Matrix jest grą przecież i jeśli podrygujesz do sobie tylko znanego rytmu, przeskakując po trzy stopnie, masz szansę się wymknąć, może nie uciec definitywnie, ale zwagarować na jakiś czas, zaczerpnąć świeżego powietrza i niepokornie wrócić na moment, rozegrać partię raz jeszcze, od początku, na przeobrażających się z zawrotną prędkością zasadach.

Czasem mam wrażenie, że wystarczyłoby zmienić tylko kasetę, przestawić stację w radio, by muzyką wyzwolić tych, którzy nie wiedzą nawet, że są niewolnikami.

Jeśli nie masz pojęcia, o czym ja tu do cholery piszę, mają cię.

Wake up, Neo.

Koreańczycy zasypiają zawsze i wszędzie. Wiecznie przemęczeni, letargiczni.

Minęła połowa semestru, muszę wypisać opinie o uczniach, dostałam od dyrektorki ściągę, przykłady raportów z poprzednich lat. Niemal przy każdym uczniu znajduje się adnotacja: permanentnie śpiący, zmęczony, apatyczny.

 Bogowie, te dzieciaki mają kilkanaście lat, powinny tryskać energią, życiem, psocić, broić i rozrabiać. Tymczasem „sukces wychowawczy” (sic!) polega na tym, że czytają Biblię, śpiewają religijne pioseneczki i oglądają reality show (wcale nie chrześcijańskie). Zasługą Naszego Wspaniałego Systemu, dzieci są grzeczne i POSŁUSZNE, idealnie przystosowane, zindoktrynowane. Alleluja, amen.
Welcome to the real world.

W „rzeczywistości” Korea w całej tej historii jest tylko scenografią bez znaczenia, Matrix jest wszechobecny, w każdym jego nosicielu i nie ma ucieczki, tu to po prostu trochę lepiej widać.

Nie pozwól sobie zrobić z siebie niewolnika. Właśnie tak, nie: nie pozwól IM zrobić z ciebie niewolnika, ale nie pozwól sobie na moment nieuwagi, zmęczenia, gdy zgadzasz się na cokolwiek, byle tylko mieć spokój.

Co komu po telefonie, skoro nie może mówić?

Pozwolą ci pozostać „niezależnym”, jeśli robisz coś kompletnie nieznaczącego, albo: jeśli oni nie zdają sobie sprawy jak ważne jest to, co robisz.

W drodze do szkoły mijam osobę kierującą ruchem, stoi w przebraniu w stylu anime, kolorowe wdzianko, krótkie ogrodniczki i kontrastujące rajstopy, mały azjatycki tułów i wielka, nieproporcjonalna pluszowa głowa z charakterystycznymi kółkami wiecznie zdziwionych oczek i kreską umownych ust.

Praca, która co dzień wygląda podobnie i nie ma w sobie za wielkiego potencjału. Jest wczesny ranek, ja jeszcze sączę swoją kawę orzechową, ale ona (po nogach można sądzić, że to kobieta, orzeka autorytarnie mój znajomy, żonaty, więc może się zna) za każdym razem, gdy ją widzę, tryska optymizmem i energią. To, co wyprawia na swoim skrzyżowaniu, to bez wątpienia taniec, podryguje, podskakuje, macha radośnie małymi rączkami, schowana za poduszkową twarzą odprawia rytualną choreografię nowego dnia (i czy to przypadek, że tradycyjny taniec koreański Talchum też jest tańczony zawsze w maskach?).

Follow the white rabbit.

 

 

Śródtytuły pochodzą z Matrixa.